Szłam ulicą. W żadnym konkretnym celu, po prostu wybrałam się na spacer. Poranek był słoneczny i rześki, nogi same niosły mnie po chodnikowych płytkach, mijali przechodnie. Jesienne liście zawirowały w powietrzu uniesione podmuchem wiatru, po czym opadły z powrotem na ziemię. Wszystkie, z wyjątkiem jednego. Ten przysiadł na czerwonym bereciku należącym do stojącej przed witryną antykwariatu małej dziewczynki. Przyglądała się z uwagą wystawionym tam książkom. Była tak skupiona, jakby od wyboru tej właściwej miało zależeć jej życie.
– Cześć. Szukasz czegoś? – zagadnęłam.
Ocknęła się i spojrzała na mnie początkowo zdziwiona, ale zdziwienie szybko zastąpił uśmiech. Jakby mnie rozpoznała.
– Właściwie to tak – odparła – wejdziemy do środka?
Wnętrze antykwariatu było ciemnawe i dość ciasne, a w powietrzu unosił się zapach kurzu. Książki piętrzyły się pod sam sufit poukładane na półkach, regałach lub bezpośrednio na podłodze. Z przeszklonych gablot spojrzały na nas uwięzione tam białe kruki.
– Jakie to smutne – skomentowała i ruszyła w głąb.
Minęła opasłe tomy encyklopedii, obszerny dział poradników, podręczniki, reportaże, literaturę faktu. Zatrzymała się przy biografiach, przewertowała kilka, ale za każdym razem odkładała kolejną na półkę, stanowczo kręcąc głową. Kiedy natknęła się na odręcznie wypisaną tabliczkę bajki i baśnie, zabłysły jej oczy, a twarz pojaśniała.
Sięgała po najstarsze wydania, te z przetartymi okładkami i pokiereszowanymi grzbietami. Brała je do ręki jedna po drugiej ostrożnie i z namaszczeniem, jakby to były najbardziej kruche, najcenniejsze przedmioty.
– Więc… – zagadnęłam ponownie – powiesz mi, czego szukasz?
– Szukam… nie, to głupie – oblała się rumieńcem.
– No co ty – położyłam jej rękę na ramieniu – na pewno nie głupie. Mnie możesz powiedzieć.
Cisza. Zacisnęła wargi i opuściła wzrok. Najwyraźniej zastanawiała się, czy naprawdę może.
– Szukam swojej historii – odezwała się wreszcie ledwo dosłyszalnym szeptem.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Przykucnęłam przed nią i spojrzałam prosto w oczy.
– I myślisz, że znajdziesz ją właśnie tutaj? Że ktoś ją włożył między bajki?
Pokiwała energicznie głową. – Jestem pewna! One są najprawdziwsze, co nie?
No cóż, nie byłam tego taka pewna. Tak czy inaczej, postanowiłam jej pomóc. Wziąwszy pod uwagę czerwony beret, miałam na początek zasugerować Czerwonego Kapturka, ale się powstrzymałam. Mogłaby przecież uznać to za żart albo co gorsza, pomyśleć, że z niej drwię. Zaczęłyśmy razem przeglądać księgozbiór. Przesuwałyśmy delikatnie palcami po okaleczonych grzbietach, od czasu do czasu wyjmując jakiś wolumin. Pokazywałyśmy sobie nawzajem ilustracje, czytały na głos fragmenty, które nam się szczególnie spodobały. Raz wybuchałyśmy śmiechem, innym razem ocierały łzy wzruszenia, kiwały głową ze zrozumieniem, to znów zapadały w pełne nabożeństwa milczenie. Szperając w tych starych historiach zupełnie zapomniałam o upływającym czasie. Z transu wyrwało mnie pytanie:
– Ciekawe, co to? – trzymała w ręku egzemplarz pozbawiony zarówno okładki, jak i strony tytułowej. Odwróciła się, żeby zapytać o to sprzedawcę i nagle zamarła w bezruchu. Powoli i z trudem przełknęła ślinę. W jednej chwili krew odpłynęła jej z twarzy, a usta posiniały.
– Co ci jest! – wyrzuciłam spanikowana i chwyciłam ją szybko za rękę. Była zimna jak lód. Ścisnęłam ją jeszcze mocniej, ale to nie zrobiło różnicy. Przestała mnie widzieć, wpatrywała się za to w martwy punkt, gdzieś za moimi plecami. Powoli odwróciłam głowę.
Za sklepową witryną, prostopadłą do antykwariatu uliczką, wolnym krokiem zmierzał w naszym kierunku wychudzony, wyliniały wilk. Chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Poczułam, że nogi mam jak z waty i nie mogę się ruszyć, jedyne, co mogę, to patrzeć. Patrzyłam więc jak zahipnotyzowana na obnażone kły, zwieszony do ziemi jęzor. Patrzyłam jak zbliża się tocząc z pyska pianę i wlepiając w nas przekrwione ślepia. Kiedy przystanął za szybą, dziewczynka zacisnęła w mojej dłoni pięść.
– Tym razem nie dam się zjeść – wyszeptała słabo.
Wówczas jakiś tajemniczy impuls przebiegł przez jej postać, poruszył całym ciałem, przywrócił wyraz oczom i krew bladym policzkom.
– Tym razem nie dam się zjeść! – powtórzyła głośno, z całą mocą i determinacją.
– Słucham?
Sprzedawca podniósł głowę znad reperowanego woluminu i spojrzał z niepokojem w naszą stronę. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Tymczasem widmo pochyliło łeb, odwróciło się i zaczęło oddalać.
– Czy coś się stało? – zapytał ponownie i aż wstał z drewnianego zydelka. Bez słowa uniosłam dłoń, wskazując na sklepową witrynę. Podążył za nią wzrokiem. Za szybą stanął właśnie rumiany, pucołowatay chłopiec w za dużej czapce i uśmiechnął się do niego szczerbatym uśmiechem. Sprzedawca pomachał mu, po czym zwrócił się do mnie z przesadną uprzejmością w głosie:
– Może podać pani szklankę wody?
Poczułam się trochę głupio. Pewnie niczego nie zauważył i teraz sobie myśli, że zwariowałam.
– Tak, poproszę.
Piłam wodę powoli, dyskretnie, kątem oka, zerkając za szybę. Gdzieś w oddali, pomiędzy sylwetkami przechodniów przemykał wysmukły, czarny cień. Uśmiechnęłam się do dziewczynki i oddałam sprzedawcy pustą szklankę.
– A to na koszt firmy – skinął głową na wybrakowany egzemplarz, który wciąż trzymałam w dłoni. – Ach tak, to – przypomniałam sobie – dziękuję, ale nie trzeba. Ja zapłacę.
– Umówmy się, że już pani zapłaciła – mrugnął porozumiewawczo.
Podziękowałam, wyszłam i usiadłam na ławce przed sklepem. Przyjrzałam się nabytkowi ponownie, z większą uwagą. Obracałam kolejno kartki niosące znajome słowa i obrazy. Niektóre miały poplamione brzegi, pozaginane rogi, kilka było przedartych, kilka luźnych, te za połową zupełnie czyste. Podniosłam głowę. Jesienne liście zawirowały w powietrzu uniesione podmuchem wiatru. Poranek był słoneczny i rześki.
Comments