Rozmowa z Beatą Makutynowicz
Małgosia: Czy woli Pani kawę czy herbatę?
Beata: Powinnam tu wymienić herbatę, zieloną jaśminową - i tylko sypaną, kupowaną w najlepszych herbaciarniach – bo jestem znana z tego, że zawsze nią częstuję na warsztatach z kobietami; zresztą sama wypijam jej hektolitry ale… nie mogę rozpocząć dnia bez czarnej, gorzkiej kawy. I mam na to anegdotę… „Napije się pani kawy czy herbaty?...Ach, żeby nie robić problemu to trochę tego i trochę tego” ;-)
M: A do tej jaśminowej albo czarnej ulubiony deser...
B: Rolada karkonoska i bułeczki jagodowe z Kawiarni Spokojna w Karpaczu, gdy to jem, to mruczę z zadowolenia ;-)
To już drugie spotkanie z cyklu
Stoliczku nakryj się
Spotykamy się w nim na wirtualnej kawie z barwnymi postaciami. Ludźmi, którzy tworzą Coś z przypadkowych elementów lub wręcz z niczego. Za pomocą słów, pędzla, aparatu fotograficznego, nożyczek... Wachlarz narzędzi, podobnie jak ludzka wyobraźnia, jest nieograniczony. Podczas rozmowy nasz stolik zapełni się myślami, inspiracjami, obrazami, sekretami, odkryciami. Zapraszam na małą ucztę dla duszy. Mamy wolne miejsce, przysiądź się.
M: Czym dla Pani jest sztuka?
B: Sztuka jest wszystkim, żyję po to, aby tworzyć. Jest sposobem na pogodę i niepogodę, na nudę, na rozwój osobisty, na spotkania z ciekawymi ludźmi; wzbogaca duszę, daje dobrą energię. Pozwala mi być w miejscu, w którym zawsze chciałam być.
M: Jaką drogą rozwijała się ta pasja?
B: Drogą wąską, mozolną – tak jak szlaki w Karkonoszach. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że marzenia się spełniają, więc marzyłam cały czas. Ileż to spadających gwiazd przyczyniło się do tego… nie zliczę.
M: Czy pojawił się na tej drodze jakiś mistrz, nauczyciel?
B: Tak. Swego czasu do Karpacza przyjeżdżali artyści z Ukrainy - ja byłam na samym początku drogi artystycznej - i był tam pewien malarz, Włodzimierz Lobuń. Jego pejzaże były - i są nadal – doskonałe. Za jego pozwoleniem kopiowałam je, podglądałam jak maluje, wpatrywałam się długie minuty w jego obrazy i – tak – mówiłam do niego „mistrzu”. Dał mi wiele dobrych rad jak malować, które teraz przekazuję dalej.
M: Czy miłość do sztuk plastycznych była obecna w Pani życiu od zawsze, czy pojawiła się na późniejszym etapie?
B: Sztuka towarzyszy mi przez całe życie. Kiedyś dziecięca – setki zarysowanych kartek, budowanie miasteczek z liści i kijków… Później, jako nastolatka w Liceum Plastycznym, tworzyłam bardziej akademicko: martwe natury, pejzaże, studia postaci. Potem długo nic, ponieważ założyłam rodzinę, trzeba było wychowywać synów, zarabiać na życie, dbać o dom. Jednak w głębi ducha czułam, że to nie jest wszystko, że brakuje mi siebie...siebie, czyli sztuki. Powolutku przyzwyczajałam rodzinę do tego, że potrzebuje tworzyć. Najpierw były to zajęcia w domu kultury, malowanie martwych natur na potęgę. To było za mało. Zaczęłam malować w nocy martwe natury, bo tylko wtedy miałam czas, gdy wszyscy położyli się spać, wtedy kuchnia nabierała drugiego wymiaru – atelier. A potem to już krok po kroku do stworzenia własnej pracowni, co trwało ponad 10 lat. Teraz z twórczością jestem tu, w moim ukochanym miejscu , Otwartej Pracowni Makutynowicz.Art w Karpaczu.
M: Jakim miejscem jest Otwarta Pracownia? Co się w niej dzieje?
B: Dzieje się w niej magia kreowania. Powstają nowe pomysły, które potem realizuję na warsztatach artystycznych z kobietami, czy też na warsztatach rodzinnych. Jest to miejsce otwarte, gdzie każdy może spróbować stworzyć własnymi rękami dekoracje, które cieszą oko i duszę, stają się ozdobą domu, nadają mu przytulności, świadczą o twórczych mocach, które drzemią w każdym z nas. W pracowni są one pobudzane :-)
M: Czy przychodzą do Pracowni osoby, które nie do końca wierzą w swoje twórcze moce i umiejętności? Co Pani im mówi?
B: Takich osób jest 80% i uwielbiam patrzeć jak zaczynają się zmieniać. Jak takiej niepewnej osobie zaczynają świecić oczy, mruczy do siebie, nie słyszy co do niej mówię , bo zaczyna się wewnętrzny proces kreowania. A co mówię takiej osobie? Że daje gwarancję na udaną pracę i że jestem tu po to, aby pomagać, że te „zdolne” tworzą sobie w domu, to jest miejsce dla tych „niewierzących”. Ale i te zdolne na pewno czegoś nowego się dowiedzą. Nie każdy ma przecież szanse stworzyć u siebie w domu kompozycje ze starych desek. Z mojej pracowni nikt nie wyjdzie z nieudaną pracą. Każdą osobę i jej dzieło traktuję indywidualnie, więc na koniec zajęć jest dosyć intensywnie, ponieważ tu trzeba dokręcić, tu pomóc namalować twarz, dać instrukcje lakierowania itp. Jednym słowem, po ukończeniu warsztatów każdy musi być zadowolony z dzieła: uczestniczki i ja. A wiem, że kompozycje drewniane,które dziewczyny tworzą u mnie zawsze znajdują honorowe miejsce na ścianie w domu lub są prezentem dla kogoś bliskiego.
M: Wokół Pani pełno Aniołów… Skąd się wzięły?
B: Zanim powstały Karkonoskie Anioły Staroskrzydłe, namalowałam mnóstwo obrazów martwych natur. Następnie były portrety, autoportrety, kopie obrazów z autoportretów ;-) Potem zrobiłam trzy miesięczny kurs grafiki tradycyjnej i znów poczułam, że to za mało, że to nie do końca jestem „ja”. Wtedy zobaczyłam u kogoś anioła ze starych desek i to było olśnienie. „Tak, chce zrobić takiego anioła”. Różne formy przybierał „ten anioł”, na początku skromny, wręcz kopia tego, którego ujrzałam. Jedną wspólną cechą moich anielskich prac były stare, drewniane skrzydła. I wtedy też powstała nazwa „starokrzydłe”.
Moje anioły to bardziej anielice, o pięknych rysach twarzy, wyczesanych metalową szczotką starych, drewnianych „sukienkach” i takichże skrzydłach. Deski pozyskiwane są z wiekowych karkonoskich domów, niejednokrotnie malowanych w przeróżne kolory, które nadają barwę anielskim postaciom.
M: Oprócz aniołów – czy też anielic:) – w Pracowni można znaleźć wiele innych cudeniek, na przykład „drewniaszki” i „karkoniki”. Co to takiego?
B: Mieszkając w Karpaczu, często słyszałam, że brakuje lokalnego produktu. Więc postanowiłam taki stworzyć. Dlatego powstał drewniany ptaszek , który ma powtarzalną formę i jest to „drewniaszek karkonoski”. Tak samo konik powstał przez połączenia słów: karkonoski konik, czyli „karkonik” Formy wykonane ze starych desek z karkonoskich domów.
M: A „drzewo wspomnień”?
B: Drzewo wspomnień jest dosyć nowym „produktem” , który powstał na potrzeby Otwartej Pracowni Makutynowicz.Art. Po anielskiej „produkcji” zostaje sporo odpadów, których nie mam sumienia wyrzucać czy palić. Dla mnie za drogocenny jest to materiał, więc poszukałam takiej formy, aby po odpowiednim przycięciu nadawał się do dalszego tworzenia. I tak przeglądając Pinterest, natknęłam się na obraz wykonany z kawałeczków desek. Jednak prosta forma obrazu była dla mnie za nudna, więc zrobiłam to w formie drzewa. I tu zobaczyłam „drugie dno” tej formy… Drzewo wykonane z materiału pochodzącego z domów, gdzie deski były drzwiami, oknami, podbitkami, podłogami, dotykanymi tysiące razy przez swoich mieszkańców... Ma więc ono dla mnie wymiar symboliczny.
M: Jak powstają te artystyczne przedmioty? Czy istnieje jakiś schemat, powtarzalne kroki, czy jest to działanie od początku do końca spontaniczne?
B: Powtarzalnym krokiem jest czyszczenie desek i - wbrew pozorom – bardzo lubię ten etap. Chociaż jest to praca ciężka, gdzie jest dużo kurzu, przenoszenia desek i dźwigania elektronarzędzi, etap ten jest również odkrywaniem ciekawych faktur, barw i form przyszłych aniołów.
M: Kilka słów na temat Muzeum Zabawek...
B: W Muzeum Zabawek, w którym pracuję od kilkunastu lat, wystawiane są zabawki ze zbiorów Henryka Tomaszewskiego, twórcy Wrocławskiego Teatru Pantomimy. Przeróżne formy zabawkarskie, różnorodność materiałów też mogą być inspiracją.
M: Jakiś ulubiony eksponat?
B: Klocki z piaskowca z XIX, z których można wykonywać piękne budowle. Może dlatego, że kiedy byłam dzieckiem to pod choinkę dostałam klocki koloru piaskowego i godzinami budowałam z nich zamki, mury obronne i wieże. Bardzo lubię wzornictwo z matrioszek, które są ręcznie malowane. Lubię też gwizdki gliniane - które są wystawione na „straganie” – za to, że są tak proste w formie i każdy inaczej „gwiżdże”, sprawdzałam :-)
M: Pracownia, muzeum… a jak Pani odpoczywa, nabiera sił do dalszej pracy?
B: Swoje bateryjki ładuję idąc na karkonoskie szlaki, kąpiąc się w górskich potokach, podziwiając piękne widoki. Aha...i słońce….dużo słonecznych promieni :-)
M: Ukochane miejsca Beaty Makutynowicz…
Mam dwa ukochane miejsca: Mazury i mazurskie jeziora, a zwłaszcza miejscowość Pasym, gdzie spędziłam swoje dzieciństwo, a potem prawie każde wakacje. A drugie…Karkonosze, bez których nie umiałabym żyć. W Karkonoszach też mam miejsce, które szczególnie uwielbiam odwiedzać, to Kocioł Łomniczki i to o każdej porze roku. Będąc u podnóża Śnieżki widzę moc gór, z której czerpię siłę do życia.
M: Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę i stworzenie tak ciepłej atmosfery w naszej wirtualnej kawiarence. A jeśli komuś było mało, oto miejsca w sieci, gdzie można znaleźć naszego dzisiejszego Gościa i dowiedzieć się więcej:
A oto co Pani Beata poleca w swojej karcie dań. Dla duszy oczywiście:)
Comments