top of page
Tego ranka Ogrodnik czuł się bardzo szczęśliwy. Przechadzał się po swoim ogrodzie wśród rozkwitłych krzewów piwonii, doglądając ich bardzo starannie, jak to zwykł czynić każdego dnia od wielu, wielu lat. Nie na darmo nazywano Ogrodem Cudownych Piwonii. W żadnym innym nie rosło tyle krzewów piwoniowych o tak wspaniałych kwiatach, jak te. Nic więc dziwnego, że ktokolwiek przejeżdżał przez tę okolicę, nie omieszkał odwiedzić tego miejsca, każdy zaś, kto je odwiedził, nieodmiennie wpadał zachwyt i obsypywał ogrodnika pochwałami. Na to on zwykł pochylać skromnie głowę, zapewniając, że to nie jego zasługa i że kwiaty same tak pięknie rosną.
Mocny i słodki zapach piwonii wypełniał nie tylko ogród, ale i całą dolinę docierając aż do pałacu wielkiego mandaryna. Był to wspaniały pałac o tysiącu marmurowych schodów i tysiącu malachitowych kolumn, ze złoconym smokami w każdym z dachowych narożników. Stary uczony mandaryn zmarł przed kilku tygodniami i tego właśnie wiosennego ranka, przybył do pałacu jego jedyny syn i spadkobierca. Skończył on właśnie odbierać nauki w Pekinie i uzyskał tytuł naukowy Kwitnącego Talentu.
Kiedy młodzieniec przechadzał się po tarasie ojcowskiego pałacu, jego uwagę zwrócili ludzie, którzy tłumnie wędrowali przez drogi i rozległe pola, wszyscy w jednym kierunku.
- Czy dziś jest jakieś święto – zapytał – albo jarmark w miasteczku?
Stary sługa milcząco zaprzeczył.
Wtedy panicz wychylił się z tarasu i zakrzyknął do jednego z przechodniów:
- Hej, dokąd idziecie?
- Witaj, panie – odpowiedział przechodzień – Idziemy zobaczyć najwspanialszą ozdobę tej okolicy i całej prowincji.
- Rozumiem – ucieszył się łaskawie młody panicz- pragniecie obejrzeć mój wspaniały pałac. Jest on rzeczywiście wart podziwu.
- Nie panie – odparł przechodzień – idziemy ucieszyć oczy i serca widokiem Cudownych Piwonii.
Rozgniewał się, słysząc to syn mandaryna i nie bacząc na swoje tytuły, wybiegł wprost na drogę wiodącą do Ogrodu.
Na miejscu zastał starego Ogrodnika, który właśnie podwiązywał do palika młode pędy świeżo rozkwitłych kwiatów.
- Czy to ty jesteś właścicielem tego ogrodu? - zapytał młody panicz srogo. Dyszał ze zmęczenia, a w jego oczach tańczyły gniewne iskry.
- Tak panie – odpowiedział Ogrodnik grzecznie.
- Ach tak! - wrzasnął młodzieniec już bez opamiętania – Czy wiesz, że gdyby nie twój wstrętny ogród, to mój pałac z mahoniowymi kolumnami byłby największym cudem w całej okolicy?
Czcigodny Ogrodnik chciał coś powiedzieć w obronie swoich kwiatów, ale zanim zdążył otworzyć usta, syn mandaryna ogarnięty szałem, wpadł między krzewy piwonii, łamiąc je i depcząc bez litości.
Wkrótce ogród wyglądał jak po przejściu burzy gradowej, wszystkie krzewy połamane, a ścieżki zasypane płatkami kwiatów. Pośród tego zniszczenia stary Ogrodnik przysiadł bez sił na kamieniu, zakrył twarz spracowanymi dłońmi i zaczął bezradnie szlochać.
Nagle ktoś tuż obok niego szepnął:
- Nie martw się, zacny ogrodniku. Wstań. Będziemy ratować twoje kwiaty. Pomogę Ci.
Starzec otworzył oczy, ale wciąż zdawało mu się, że śni. Oto z najbardziej zniszczonego krzewu piwonii, wyłoniła się postać młodej kobiety o niezwykłej urodzie.
- Przynieś mi wody – odezwała się ponownie.
Stary Ogrodnik posłusznie chwycił wielki gliniany dzban i pobiegł z nim do strumyka. Kiedy jednak wrócił, nie było już w jego ogrodzie pięknej dziewczyny. Ku jego największemu zdumieniu, nie było też śladu po dokonanych przez rozwścieczonego panicza zniszczeniach. Wszystkie krzewy były na powrót piękne i świeże, kołysały się lekko na wietrze, a na ich płatkach jak diamenty lśniły krople wody, chociaż sam jeszcze nie zdążył ich zrosić.
Zdarzył się jeszcze jeden cud. Krzew piwonii, którego pąki jeszcze tego ranka były szczelnie zamknięte, zakwitł najpiękniejszymi kwiatami o niespotykanej barwie nieba. Błękitne piwonie! Nowa, niezwykła odmiana, nad którą do tej pory próżno pracował przez te wszystkie lata. Mocniej zabiło serce starego ogrodnika i ogarnęło go głębokie wzruszenie. Wkrótce całe miasteczko, cała okolica i cała prowincja mówiła o niezwykłym wydarzeniu w ogrodzie. Wszyscy cieszyli się razem z ogrodnikiem i opowiadali sobie o jeszcze piękniejszych kwiatach i nowej odmianie piwonii.
Tylko w pałacu ze złoconymi smokami nikt się cieszył i nikt się nie śmiał. Młody panicz szalał ze złości, biegał po marmurowych posadzkach, krzycząc gniewnie:
- Połamane kwiaty podniosły się na swoich łodygach, mówią ludzie! Znikły ślady zniszczenia, powiadają! Zakwitł krzew błękitnych piwonii! To chyba jakieś czary! Ha! Mam! Stary Ogrodnik jest czarownikiem! Niebezpiecznym czarownikiem!
Syn mandaryna kazał natychmiast zanieść się w swojej lektyce to miejscowego sędziego. Słusznie przypuszczali ludzie w miasteczku, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Jeszcze tego samego dnia słudzy sędziego wtargnęli do ogrodu, porwali starego Ogrodnika i zawlekli go do więzienia. Oskarżono go o użycie czarów. Wśród uderzeń gongów i bębnów obwieszczono ludności miasteczka wyrok sądowy. Wrzawa dotarła do uszu młodego panicza, który siedział w swoim pałacu i zacierał ręce z radości.
-Teraz, kiedy starzec jest w więzieniu, znów zniszczę jego ogród – postanowił- wtedy nikt już nigdy nie powie, że jest on piękniejszy od mojego pałacu. Od jutra wszyscy będą podziwiać moje malachitowe kolumny i pozłacane smoki.
Zbiegł szybko po marmurowych schodach, włócząc za sobą jedwabną, haftowaną złotem szatę i wgramolił się do lektyki.
- Do Ogrodu Piwonii! – wrzasnął do swoich sług młodzieniec noszący tytuł Kwitnącego Talentu.
Ogród stał cichy i wonny kwitnącymi w nim kwiatami, kiedy zdyszany z gniewu młodzieniec wpadł do niego i zaczął na nowo deptać i łamać śliczne kwiaty.
Nagle niebo przesłoniły ciemne ciężkie chmury, zerwał się gwałtowny wicher i zagrzmiało. Konary krzewu berberysowego pochwyciły mocno młodzieńca w swoje szpony i uniosły do góry, gałęzie oplotły mu nogi i chwytały za włosy, a wiatr smagał go po twarzy.
- Ratunku! - wołał Kwitnący Talent – Ratuuuunkuu!
Ale nikt nie przychodził mu z pomocą. Ludzie z miasteczka zwabieni hałasami stali za ogrodzeniem śmiejąc się i pokazując sobie palcami miotanego przez krzewy i wiatr młodzieńca. A ten powtarzał nadaremnie:
-Ratunku! Ratunku!
Odwołaj oskarżenie rzucone na Ogrodnika – odezwał się wreszcie ktoś z tłumu.
- Odwołuję! Po trzykroć odwołuję – krzyknął przerażony młodzieniec.
Wówczas krzewy rozluźniły zaciśnięte szpony, a młodzieniec, zapomniawszy nawet o swojej lektyce, gnany drwinami mieszkańców, co tchu pobiegł prosto do sędziego. Stanął przed nim w potarganej szacie, rozczochrany i podrapany.
- O Wysoki Sędzio! Odwołuję swoje oskarżenie przeciw Ogrodnikowi. Jest On niewinny. Przysięgam – wyrzucił z siebie.
Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, szlachetny Ogrodnik uwolniony z więzienia, wracał do swojego ogrodu, odprowadzany przez tłum z miasteczka. Małe dzieci biegły na czele pochodu z zapalonymi lampionami, a dzwoneczki na pagodzie dźwięczały głośno i radośnie.
Nazajutrz Stary Ogrodnik, tak jak co dzień od wielu, wielu lat krzątał się po swoim ogrodzie. Sąsiedzi widzieli go pochylonego nad świeżo rozkwitłym kwiatem piwonii. Niektórzy widzieli też złocisty rydwan zaprzężony w cztery kormorany. Kiedy wsiadał do rydwanu, był wyprostowany jak młodzieniec, na jego twarzy nie było ani jednej zmarszczki, a siwe włosy przybrały kolor hebanu. Spłowiały i pocerowany kaftan zastąpiła wspaniała szata haftowana w złociste smoki.
Od tamtego czasu nie widziano już Czcigodnego Ogrodnika. A Ogród Cudownych Piwonii? - zapytacie. Ogród pozostał, a w nim co roku po dziś dzień rozkwitają bladoróżowe, rubinowe i błękitne kwiaty.
Opracowanie własne na podstawie baśni "Ogród Tysiąca Piwonii" Marii Kruger ze zbiorku "Dar Rzeki Fly"
bottom of page