top of page
Bardzo daleko stąd, pośród zaśnieżonych szczytów himalajskich, wznosił się niegdyś królewski zamek. Nikt go nigdy na własne oczy nie widział, ale po okolicznych wioskach krążyły historie o złotych komnatach, diamentowych posadzkach i skrzyniach pełnych drogocennych kamieni.Szlachetny i dobry król troszczył się o swoich poddanych, a jego piękna żona zawsze niosła pomoc potrzebującym. Toteż ludzie żyli sobie spokojnie w dolinach, u podnóży gór, uprawiając pola i hodując zwierzęta. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że w odległym zamku dni króla i królowej upływają im na smutkach i troskach.
Przyczyną zmartwień królewskiej pary była ich jedyna córka, dziewczyna niezwykłej urody, o skórze białej jak kwiat lotosu. Niestety już od najmłodszych lat lubiła wymykać się rodzicom z zamku i uciekać wysoko w góry. Jakby przyciągał ją tam jakiś niewidzialny magnes. Królewnie od szlachetnych kamieni bardziej podobały się białe śniegi otulające szczyty Himalajów. Wolała słuchać wycia górskich wichrów niż muzyki. Więcej radości sprawiało jej patrzenie na wirujące płatki śniegu niż występy dworskich tancerek. Ze swoich wypraw zawsze wracała smutna i milcząca, jak posąg. Pewnego razu, nie powróciła wcale…
Nazajutrz skoro świt, król wysłał w góry oddziały poszukiwawcze. Na próżno próbowali odnaleźć ślady królewny w śnieżnej zamieci, a na ich wołanie odpowiadał jedynie huk spadających lawin. Niektórzy odważniejsi próbowali dotrzeć na same szczyty górskie, ale żaden z nich już nie wrócił.Wreszcie nie mogąc już dłużej znieść rozpaczy królowej, sam król wyruszył na poszukiwanie swojej córki. Szedł przez wiele dni, brnął coraz dalej i wyżej wśród śniegu i lodu. Kiedy już całkiem opadał z sił, w oddali dostrzegł szczelinę w skale. Doczołgał się tam resztkami sił, żeby się w niej schronić i odpocząć choć chwilę. Wówczas szczelina rozwarła się niczym wrota, ukazując wnętrze ogromnej kryształowej sali. W jej głębi stał biały lodowy tron, na którym zasiadał nie kto inny, jak jego ukochana córka. Jej twarz była biała jak śnieg, włosy pokryte srebrnym szronem, a na głowie miała koronę z lodowych sopli.
Król rozpłakał się ze szczęścia, a jego łzy spadały na ziemię w postaci lodowych kryształków. Od razu zasypał córkę pytaniami: dlaczego opuściła królewski zamek? Czy wróci do domu? Czy odwiedzi chociaż swoich rodziców? Dziewczyna wydała się nie poruszona tym wybuchem czułości. Patrzyła na króla zamglonymi, pozbawionymi blasku oczami, jakby był jednym z lodowych sopli. Odpowiedziała ze spokojem:“Nad życie pokochałam Władcę Mrozu i pragnę tu zostać na zawsze. Czyż nie jest tu pięknie? Nie mogę was odwiedzić. Sprowadziłabym jedynie mróz i zawieje śnieżne na ludzi w dolinach. Jestem tu szczęśliwa. Żegnaj, ojcze...”
Odszedł więc król ze ściśniętym sercem i powrócił do swojej małżonki. Obydwoje oddali się z powrotem królewskim obowiązkom, tylko czasem podnosili wzrok w kierunku zaśnieżonych szczytów i myśleli o swojej córce. Trudno im było zrozumieć jej miłość do Władcy Mrozu, kiedy oni sami i ich poddani w dolinach cieszyli się zielonymi łąkami, cienistymi lasami i kolorowymi kwiatami.Aż pewnego roku przyszło lato tak upalne i suche, że odebrało ziemi całą wilgoć. Pożółkły łąki i lasy, wyschły rzeki i strumienie, a spękana ziemia przestała wydawać plony. Ludzie na próżno wypatrywali życiodajnego deszczu. Nastał głód i pragnienie. Zrozpaczony król obiecał oddać wszystkie skarby, jakie posiadał temu, kto przyjdzie z pomocą i ocali jego poddanych. Skarbiec jednak pozostał nienaruszony, bo nikt nie umiał znaleźć ratunku.
Istniał tylko jeden sposób na ocalenie ludzi. Wiedział o nim pewien czcigodny starzec, pustelnik. Przekazał on królewskiej parze starą przepowiednię, wedle której trzeba, aby dziewczyna czysta jak lód i biała jak śnieg zechciała porzucić swój dom i na zawsze zamieszkać w upalnych dolinach. Ta dobrowolna ofiara ocali ludzi i będzie pamiętana pamiętane po wszystkie czasy…Król i królowa odsuwali od siebie tę myśl, łudząc się, że może następnego dnia rozżarzone niebo zasnuje się chmurami i spadnie oczekiwany deszcz. Na próżno. Rozpacz ludzi była coraz większa. Ich skargi i lamenty docierały do zamku a nawet do śnieżnej groty wysoko w górach, gdzie ich córka zasiadała na swoim lodowym tronie, nieporuszona.
“Już wiem, co muszę zrobić” odezwała się śnieżna pani nagle ożywiona i piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. To powiedziawszy, skierowała się ku wyjściu ze swej lodowej groty. Gdy tylko przestąpiła jej próg, znalazła się w pełnym blasku słońca i jej śnieżna białość natychmiast zniknęła. Zniknęła też i ona, stając się kryształowym strumykiem. Zaraz spłynęła z ośnieżonych gór ku spragnionym dolinom szemrząc “to ja.. to ja.. to ja..” Wszędzie tam, gdzie biegła zieleniły się łąki, pola porastały zbożem, a drzewa pochylały się ku niej w podziękowaniu. Z czasem nieśmiały strumyk przerodził się w wielką rzekę. Na jej przybrzeżnych wodach do dzisiaj kwitną białe jak śnieg kwiaty lotosu. Na pamiątkę śnieżnej pani z himalajskich szczytów.Opracowanie własne na podstawie baśni "Śnieżna Królewna" Marii Kruger ze zbiorku "Dar Rzeki Fly"
Wreszcie pewnego dnia, król zrozumiał, że nie może dłużej czekać na deszcz i postanowił po raz drugi wybrać się wysoko w góry. Wszedł do wspaniałej groty, niosąc na rękach dziecko. Skóra dziecka była spieczona od słońca a usta spękane. Maleństwo miało zamknięte oczy i nie miało już nawet siły płakać. Król położył je na kolanach córki. Wtedy śnieżna pani po raz pierwszy od lat schyliła głowę i popatrzyła na dziecko swoim dawnym bystrym wzrokiem. Promieniujące od niego ciepło nadtopiło jedną z sopli lodowej korony i chłodna kropla spadła na usta maleństwa. Dziecko połknęło ją chciwie i otworzyło oczy.
bottom of page